26 kwietnia 17.16
Nawiedziły mnie duchy zmarłych krzeseł mojej zmarłej matki. Gdy wracałem do domu, zobaczyłem, jak krzesło, na którym siedziałem, na którym siedziała moja zmarła matka, wędruje przyczepione do ręki jakiegoś człowieka, któremu na dodatek przytrzymałem drzwi, żeby wszedł z tym krzesłem do wnętrza, ale nie chciał wejść, więc odpuściłem uczynność gestu.
Krzesło mojej zmarłej matki ma brązowe ramy z drewna i zielone siedzisko z kunsztownego materiału. W czasie, który w tej chwili wydaje mi się czasem, co nigdy nie istniał, wystawiłem do wywózki większość mebli mojej zmarłej matki, poza stołem i łóżkiem, na którym w rezultacie śpię, gdyż było stosunkowo nowe i nie nabrało przyzwyczajeń mojej matki. W zasadzie to nie śpię, gdyż tak naprawdę nie śpię od wielu miesięcy, ponieważ skutki uboczne pandemii odebrały mi sen, ale za to dały wielką perspektywę mnóstwa czasu, którego i tak nie potrafię wykorzystać jakoś szczególnie produktywnie. Przy stole siedzę, a jest to stół, który pamięta moją pierwszą komunię świętą i moje chrzciny sprzed czterdziestu dwóch lat, jest to stół rozkładany jak ołtarz, chyba nie ma już teraz takich stołów. Wszystko jest inne i nie wiem, czy lepsze. Mój stół jest stabilny i ma tak lustrzaną politurę, że można w nim robić zdjęcia odbić wszelakich, gdyż odbija wszystko, nie skarży się na nic.
Wracając do krzesła. Ktoś wziął to krzesło, a ktoś teraz zauważył, że jest ładne i odkupił. W rezultacie moja zmarła matka wędruje na tym krześle do trzeciego już właściciela. Z mojej perspektywy jest to nieśmiertelność, która jest większa od nieistniejącej nieśmiertelności, którą oferują w promocji w Żabce religie tego świata. Brak Boga, bóstw, zaświatów można sobie idealnie zrekompensować wędrówką przedmiotów, które po nas zostają.
Metafizyka wędrówki zmarłego krzesła mojej zmarłej matki przypomina niewielką odyseję człowieka. W każdej chwili może zniknąć, lecz w większości przypadków kurczowo trzyma się życia. To bardzo dobrze, gdyż życie ma zawsze przewagę nad śmiercią. Śmierć jest zła i brzydka. Jest wadliwym epilogiem instrukcji obsługi człowieka. Powinna powstać jakaś errata, jak kiedyś drukowano erraty do książek. Teraz chyba się nie drukuje, gdyż żyjemy w kulcie bylejakości i bezbłędności. Krzesło mojej zmarłej matki, które, gdy byłem dzieckiem, wykorzystałem jako siedzenie kierowcy ciężarówki lub autobusu, w zależności, w co się bawiłem, zyskało swoje trzecie życie. To więcej niż jest dane ludzkości.
Gdy byłem dzieckiem, byłem uczony nieważności. Za wszystko musiałem przepraszać i za wszystko dziękować. Musiałem obserwować bezradność mojej matki oraz pustkę pod postacią nieistniejącego ojca. Ojciec był zaoczny, gdzieś w oddali istniał, znalazłem go, gdy miałem trzydzieści lat, po czym wziął i umarł. Nikt mi nie powiedział, jak być mężczyzną, a nie do końca potrafiłem nauczyć się tego sam. Są ludzie, którzy nawet w trudnej dla siebie sytuacji sami sobie dają piękne korepetycje z życia. Mnie to umknęło, choć nie mam jakichś szczególnych pretensji wobec świata. Mam pretensje wobec samego siebie oraz moich martwych rodziców. Bycie rodzicem jest trudne, ale trzeba próbować być wystarczająco dobrym. Gdy się nie próbuje, nie ma co liczyć na litość ze strony własnych dzieci, choć dzieci potrafią być bardzo wyrozumiałe. Brakuje mi tej wyrozumiałości, co wcale nie jest dobrym pomysłem na życie.
Krzesło mojej zmarłej matki zaludnia w tej chwili ktoś inny. Podziwiam siłę tego krzesła w perspektywie pustej wieczności. Nie rozpadło się, nie uległo powszechnej entropii, trwa dzielnie na posterunku krzeseł, wypełnia swoje zadania, nie odmawia udziału w rzeczywistości. Na zewnątrz słyszę, jak budują się domy. Koparki jeżdżą po kostkach chodnika i wydają odgłosy gąsienic jak czołgi. Wiem, że powinienem napisać o wojnie w Ukrainie, a raptem piszę o sobie i o krześle. Przecież wiem, że uczniom z Ukrainy, którzy są w polskich szkołach, właśnie w tej chwili Rosjanie bombardują domy. Nie będzie krzeseł, stołów, segmentów, dywaników, figurek, obrazów, wieszaków, pralek, lodówek, zmywarek, szuflad, ręczników, bidetów, wanien, sedesów, dywanów, kuchenek.
Może dlatego tak bardzo to krzesło mojej zmarłej matki mnie jakoś dotknęło, choć przecież krzesła nie mają rąk, żeby dotykać. To obiekt, artefakt z odległej przeszłości, gdy nie było wojny, nie było wielu innych złych rzeczy, a ja byłem szczęśliwszy niż teraz, choć przecież w zasadzie nigdy nie jestem szczęśliwy, gdyż nie nauczono mnie, co to znaczy, nie wyjaśniono pojęcia i nie ustalono grafiku czerpania radości.
Myślałem, że krzesło mojej zmarłej matki, która nie była boska, już nie istnieje. Okazało się, że byłem w błędzie.
Komentarze
Prześlij komentarz