29 kwietnia 14.57
Gdy maturzyści oficjalnie kończyli rok szkolny, inflacja zaliczyła kolejny rekord. Indywidualne sukcesy, marzenia i plany na życie moich uczniów i ich kolegów oraz koleżanek są mocno powiązane z niepewną przyszłością. Jak jednak słusznie powiedział mój dyrektor, to jest ich moment, niezależnie od okoliczności, a te są trudne chyba wyjątkowo, choć co roku są jakieś trudne okoliczności. Ostatnio żyliśmy z pandemią, ale właśnie Adam Niedzielski ogłosił, że to już koniec, w maju już nie będzie epidemii. Najprawdopodobniej nigdy nie dowiemy się, kto ponosi odpowiedzialność za nadmiarowe zgony. W Polsce władza nie ponosi żadnej odpowiedzialności za nic.
Nadeszła więc wojna i trudna sytuacja gospodarcza. Perspektywy trzeciej wojny światowej nie napawają optymizmem, choć wszyscy raczej twierdzą, że wojny nie będzie. Niepokój jednak wkrada się do pokoi, miejsc pracy, głów, trudno żeby nie wkradał się do umysłów naszych najmłodszych i najcenniejszych.
Na dodatek przed nimi egzaminy, które są źle skonstruowane, gdyż w Polsce nie myśli się w zasadzie globalnie o edukacji. Egzaminy maturalne sprawdzają coś, choć nie do końca wiadomo co i mają charakter losowy. Mój język polski jest losowy wyjątkowo, a przecież jakoś trzeba do tego przygotować młodych. Pasma egzaminów ciągną się przez całą Polskę i całe lata. Obecny rocznik w liceach to ostatni rocznik po gimnazjach. W jakiś sposób jest to podwójne zakończenie, choć przecież są jeszcze technika. W Polsce szkoły techniczne są z bliżej nieznanych powodów mało widoczne. Zniszczenie gimnazjów było zbrodnią na polskiej i tak niedoskonałej wtedy edukacji. Teraz jest jeszcze bardziej niedoskonała, a przecież w szkołach są wspaniali uczniowie. Oczywiście, są i też mniej wspaniali, ale generalnie młodzi rzadko kiedy są winni tego, co nie działa, sami z siebie. Za każdym młodym człowiekiem stoi dorosły człowiek lub nieobecność tego człowieka. Nauczyciel może być towarzyszem podróży edukacyjnej, może też być hamulcowym. To wcale nie chodzi o jakieś wielkie rewolucje, eksperymenty i innowacje. Wystarczy słuchać, uczyć się wzajemnie, nie wywyższać się, zejść na ziemię z piedestału nauczycielskiego nieba.
Nieba zresztą nie ma. Są tylko ludzie tutaj na ziemi. Toczę się przez Polskę w pociągu i czytam sobie, że nie jest dobrze. Czytam o działaniach wojennych w Ukrainie, o gwałtach na Ukrainkach, o tym, że w Polsce mimo obietnic, nadal jest problem z finansowaniem pobytu uchodźców w polskich domach, a dyskusja, gdzie w ogóle za chwilę mają mieszkać Ukraińcy praktycznie się nie toczy. Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej nie zmienia się. Samorządy donoszą o coraz bardziej dramatycznym braku lekarzy i pielęgniarek, kryzys psychiatrii dziecięcej stał się ponurym refrenem polskiej narodowej pieśni, sprzedawcy węgla alarmują, że już niedługo zabraknie węgla, nie do końca wiadomo, co z gazem, jedne strajki wygasają, inne dopiero nabierają tempa, nie rozmawia się o przemocy domowej, nie rozmawia się o skutkach pandemii, w zasadzie o niczym tak na poważnie się nie rozmawia, media pędzą jak opętane po nagłówkach, lecą szybciej niż pociąg, którym właśnie jadę. Pragnę podziękować Polsce. Chcę podziękować narodowi polskiemu, bo to jest bezprecedensowe wsparcie dla Ukrainy, naszego narodu. Po prostu jestem wdzięczny. Oni musieli wyjechać, a Polska robi wszystko, żeby nie czuli się oni jak uchodźcy, powiedział Wołodymyr Zełenski podczas spotkania z polskimi mediami. Podziękował również Andrzejowi Dudzie i jego ekipie. No już trudno, akurat tak wyszło, że taką mamy reprezentację. Wołodymyr Zełenski nie musi wiedzieć, że w Polsce wszystko jest wielką improwizacją, a praworządność jest tylko tak zwana.
Czytam w Newsweeku wypowiedź eksperta: Od dwóch miesięcy słyszę od wielu osób, że czują permanentnie rodzaj ciężaru, którego wcześniej nie znali. Próbują to nazywać. Mówią o wewnętrznym napięciu, zmianie, nieustannym niepokoju, powiedział Tomasz Jasiński, psycholog i psychoterapeuta. Trudno się dziwić, trzeba mieć oczy szeroko zamknięte, żeby się nie bać. To przecież nie chodzi o to, żeby strach nas paraliżował, ale odwracanie oczu od tego, co dzieje się ze światem, to jednak jest rodzaj głupoty.
Lubię zmieniać miejsce geograficznego położenia, choć chyba nie lubię samego momentu jazdy. Za dużo jest wtedy niepewności, ludzie siedzą ściśnięci w jednym miejscu, nie lubię tego ciągłego przypadkowego dotyku, dyskusji: to jednak jest moje miejsce. Turlam się jednak, toczę jak kauczukowa piłeczka, zostawiam w zasadzie nic, bo nic na mnie nie czeka w miejscu, z którego wyjeżdżam i do którego wrócę. Czytam na Wirtualnej Polsce rozmowę z Wołodymyrem Zełenskim, który tak powiedział o Rosjanach, którzy mordują i gwałcą: Wiem, że w naszym społeczeństwie są ludzie, którzy będą ich poszukiwać. I ja nic z tym nie zrobię. To nie jest żadna groźba. Po prostu mówię o tym otwarcie jako ojciec, mąż. Niektórzy będą czekać na powołanie międzynarodowego trybunału, a inni na to aż zapadnie zmierzch. Co prawda nie jestem mężem i ojcem, ale chyba rozumiem tę wyższą konieczność zemsty, która wynika z niewyobrażalnego charakteru zbrodni. Tego, co czują Ukraińcy, mogę się już tylko domyślać, a i tak nic nie wymyślę.
Gdy to wszystko czytam, wiem, że wielu uczniów też czyta, choć oczywiście nie wszyscy. Gdy będą pisali narodowe egzaminy, to wszystko będzie toczyć się swoim rytmem. Rytm mojego pociągu brzmi jak szybkie bicie serca. Maturzyści to i tak mają dobrze, bo mogą poprawić egzamin pięć razy, a za to ósmoklasiści ani razu. Jeden egzamin decyduje w znacznym stopniu o ścieżkach ich życia i nic nie mogą z tym zrobić. Media podają, że do matury przystąpi 41 ukraińskich uczniów. Marcin Smolik nadal upiera się, że dzieci z Ukrainy w szkołach podstawowych mają pisać egzaminy po polsku, więc z góry wyrzuca ich poza wszelkie rankingi. Złe rankingi z kolei śledzą uważnie uczniowie i rodzice, gdyż za chwilę zacznie się źle ułożona rekrutacja, a o miejsca w szkołach będzie walczyło półtora rocznika. I tak jesteśmy przeludnieni, to przeludnimy się bardziej. Jakoś to będzie, gdyż zawsze jest jakoś.
Uczniowie, gdy na nich patrzyłem, to różnie mieli z twarzami. Niektórzy płakali, inni się śmiali, jeszcze inni po prostu mieli swój wyraz twarzy, a wyrazy twarzy są różne, można byłoby z ich ułożyć epopeję dłuższą od Pana Tadeusza. Pociąg, którym jadę, jest przeładowany, ludzie się w niektórych miejscach tłoczą, sporo jest Ukraińców, ale dobrze, że chociaż jedzie, bo przecież grożą strajki. Żyjemy w sytuacji zagrożenia nieustannie, ostatnio bardziej niż kiedyś. Ponieważ nie ma wieczności, jest to jedyny świat, jaki mamy do dyspozycji, więc to dziwne, że tak bardzo nie potrafiliśmy go lepiej dla młodych zbudować.
Czytam, że szop pracz wszedł na latarnię uliczną w Żabowie i zasnął. Straż pożarna zdjęła zwierzaka i to dwa razy, bo w czasie akcji szop wspiął się na lampę ponownie. Nie wiem dlaczego, ale determinacja tego szopa jakoś mi zaimponowała. Oczywiście włażenie na latarnię jest niebezpieczne, ale chodzi o samą próbę decydowania o sobie, o swoim miejscu, o swoich planach. Mam nadzieję, że młodzi ludzie będą równie zdeterminowani, gdyż mi brakuje tej determinacji. Ciągle powtarzam, że w wielu przypadkach młodzi ludzie są mądrzejsi ode mnie, choć oczywiście nie zawsze. Z drugiej strony nie do końca wiem, co mam zrobić z tą swoją mądrością. Za oknami pola, wiatraki i nieokreślona przyszłość. Podziwiam ekspertów, którzy wymyślają aktualne scenariusze tego, co nadchodzi. Mnie brakuje wszystkich danych, żeby to zrobić.
Komentarze
Prześlij komentarz