26 maja 17.56

W Dzień Matki drzwi nie wpuszczają mnie do mieszkania, gdyż zablokowały je spadające deseczki boazerii mojej zmarłej matki. To dziwne uczucie, gdy nie można wejść do mieszkania, które kiedyś było jej, a teraz jest moje. Stałem tak więc trochę bezradny na klatce schodowej, zażenowany perspektywą napierania na drzwi, żeby jednak wejść, ale na szczęście deseczki są kruche ze starości, trochę tak, jak krucha była przed śmiercią moja matka, więc poddały się bez większej walki.

Deszcz deseczek nie był duży, ale powiększył już wcześniejsze ubytki. Entropia mojej boazerii staje się coraz bardziej nieubłagalnym faktem. W tej chwili tylko kilka deseczek nad drzwiami trzyma się na wątłych gwoździkach, a jedna wisi na umarłym dzwonku do drzwi. Ze spadających deseczek zrobię trumienkę na wspomnienia o mojej zmarłej matce, choć jestem synem o wątpliwej kondycji. 

Nie poszedłem na cmentarz, nie zapaliłem świeczki, oglądam twarze innych matek, gdyż internet się nimi wypełnił. Ja wrzucę zdjęcie boazerii, gdyż jest mi w tej chwili bliższa niż mgliste przeczucie istnienia mojej matki. Umierała w systemie ratalnym, znikały jej pamięć i umiejętności oceny sytuacji, kurczyła się z zapałem do rozmiarów tenisowej piłki, aż w końcu zniknęła całkowicie w hospicjum, miejscu tranzytu między jeszcze jestem a już mnie nie ma. Śmierć z powodu przeżycia życia ma swoją tragiczną stronę, ale w gruncie rzeczy ma swój naturalny bieg i oczywiste konsekwencje zużywania się materiału. Moja matka zużyła się trochę szybciej niż powinna, ale z drugiej strony, kto jest w stanie wyliczyć tempo zużywania się ludzi, którzy przekroczą pewien etap życia. Jeden z moich uczniów powiedział mi, że rodzice kupują dzieciom chomiki, żeby nauczyć młodych ulotności życia. Czy gdyby ich nie kupowali, to życie byłoby bardziej stabilne, myślę i nie mam pojęcia.

Obserwowałem dzisiaj, jak jedna z moich uczennic robiła na drutach wełnianą zakładkę do książek dla swojej matki, to była piękna zakładka, pomyślałem i pogratulowałem umiejętności. Gdy byłem dzieckiem, robiłem na drutach szalik, dokładnie w takim samym kolorze, jak ta zakładka. Mój szalik był brzydszy, gubiłem mnóstwo oczek, w rezultacie szalik rozpłynął się razem z drutami, wziął i zniknął, podobnie jak jakiś czas później moja matka. Nadal pamiętam ten szalik, a druty służyły mi czasem za czułki, które przytwierdzałem do głowy i udawałem, że jestem przybyszem z obcej planety. 

Dzień Matki to święto matek wybitnych, specjalistów matczynych, matek ideałów. Myślę sobie, że między matkami wybitnymi a patologią matek jest cała gama szarości mam, mamuś i maminek, a przymus bycia matką idealną tworzy często matki zaborcze, toksyczne, pozbawione dystansu. Matka wystarczająco dobra to taka, która nie czyni owocu swojego ciała na swoje podobieństwo, daje mu przestrzeń, choć nie odmawia troski. 

Jest wtedy, kiedy musi być, ale potrafi też być z odległości. To matka, która ma wątpliwości, czy jest dobrą matką, szuka podpowiedzi, nie uznaje swojej świętości, jest towarzyszem, potrafi się złościć i potrafi przepraszać. Nie znam wszystkich cech wystarczająco dobrej matki, gdyż najlepiej poznałem moją, która gdzieś się w tej skali szarości mieściła. Była zaborcza, toksyczna, nauczyła mnie bezradności, ale chyba już wiem, że nie była taką zupełnie złą matką, choć były i takie momenty, że jej nienawidziłem. Jednocześnie wiem, że nadal mam z nią za dużo wspólnego, łącznie z łóżkiem, które po niej odziedziczyłem. A przecież wyniosłem z mieszkania większość jej życia, wynosiłem również na raty, ale zostały tylko skrawki, ogólny zarys, no i ściany, umywalka, pralka, nie mam talentu do kupowania nowych przedmiotów, skoro stare działają i spełniają swoje funkcje. 

Została również boazeria, ale właśnie się rozpada, choć myślałem, że rozpad będzie trochę mniej spektakularny. Gdy własna boazeria nie wpuszcza cię do mieszkania, to czujesz upływ czasu bardziej, niż gdy patrzysz na migoczące gwiazdy. Każda matka ma za sobą swoją matkę, a ta kolejną matkę. Bycie matką jest splotem różnych okoliczności, a przecież są jeszcze ojcowie, którzy też stoją za swoimi córkami, które być może zostaną matkami, są mężowie, partnerzy, którzy też są różni, w zasadzie chyba rzadko kiedy człowiek żyje w próżni, gdyż nawet nieobecność matki lub ojca tworzy fotografię w naszej pamięci, czyli również w pamięci matek.

Matki nie powstają w kosmicznym zderzeniu planet, są tutaj na ziemi, nie ma matek boskich, są tylko ludzkie, więc niedoskonałe, żadne słońca na niebie, wystarczy, że będą wystarczająco dobrą nocną lampką, co wcale nie jest takie proste. 

Dzisiaj był dobry dzień przynajmniej przez parę chwil. Moi uczniowie zastanawiali się, czy Potop Sienkiewicza to niebezpieczna opowieść o świętej wojnie, potrzebny tekst o patriotyzmie, czy trochę ważny, a trochę już zupełnie nieistotny pomnik polskiej tradycji. Inni zastawiali się, czy Makbet Szekspira czegokolwiek nas nauczył, skoro nadal istnieją tyrani i despoci. Okazało się, że Stephen King jest ulubionym pisarzem jednej z ukraińskich uczennic w mojej szkole, czyli jesteśmy w domu, pomyślałem, w końcu mam jakiś punkt literackiego zaczepienia, przecież mam wszystkie jego książki, można z nich uczyć języka polskiego, skoro horrory zmyślone nie przeszkadzają w obliczu horroru wojny, a później czytałem po polsku ukraiński wiersz, żeby mogła zapisać rosyjskimi literami wymowę i wygłosić go na pewnej uroczystości. 

Myślałem wtedy o wojnie, zastanawiałem się, co ona o niej myśli, gdy idę do szkoły mijam dużo ukraińskich matek, kobiet młodszych lub starszych, nieustannie zastanawiam się, co myślą, ale tak naprawdę, nie na użytek swoich dzieci i samych siebie, żeby nie myśleć o zbyt dużej ciemności. 

Przez dwadzieścia lat pracy nauczyciela spotkałem mnóstwo matek, od bardzo złych do prawie że idealnych. Mógłbym stworzyć coś w rodzaju galerii, pejzaż matek polskich, wędrówkę przez niepokoje, arogancję wyrzutów sumienia, troskę, która nie zna granic, realizację własnych ambicji rękami dziecka, partnerstwo najwyższej mądrości, czułe wątpliwości, nadzieję i strach, kamienną powagę i humor rodem z najlepszych dowcipów, samotność i zgodność z partnerem, ciepło i zimno, generalnie ludzkość. Historia moich matek szkolnych jest w jakiś sposób historią świata, która powinna zyskać swoją kronikę, gdyż matki rodzą dobro i zło, nie zawsze mają wpływ na to, co wydarzy się z ich dziećmi, nawet jeśli będą bardzo starły się, żeby wszystko było piękne. W Dzień Matki myślę o tych wszystkich kobietach, które nie są matkami z różnych powodów, gdyż nie ma obowiązku bycia matką, a w ten dzień można odnieść wrażenie, że jednak jest. Jak one się czują? Nie wiem.

Boazeria mojej zmarłej matki nie chciała wpuścić mnie do mieszkania. Myślę, że w jakiś sposób miała rację i że to świecki znak, choć nie cierpię znaków, symboli, urojonych baśni i legend. Być może jednak chodzi po prostu o to, że drewno rozpada się, a przecież nie stosowałem nigdy wobec niego żadnych zabiegów konserwatorskich.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

6 lipca 7.52

5 lipca 4.18

9 kwietnia 17.32