8 maja 13.06
Moja zmarła matka nie była mistrzynią kuchni. Nie była też mistrzynią w byciu matką. Była matką zaborczą, toksyczną i królową bezradności. Na pewno próbowała być dobrą matką, ale nie była. Ja nie byłem dobrym synem, czego mam również świadomość. Moja zmarła matka nauczyła mnie bezradności i strachu o wszystko. Mogłem wcześniej odejść, gdy już byłem dorosłym dzieckiem. To mój błąd, że tego nie zrobiłem.
Moja zmarła matka nie miała skąd się nauczyć, jak być matką. Jej matka, a moja babcia, była matką zimną, surową jak dawne zimy. Nie była pozbawiona zalet, próbowała w miarę swoich możliwości być matką i babcią, pomagała tak, jak potrafiła. Nie ma szkół dla rodziców, nie ma szkół dla matek. Wszystko jest czymś w rodzaju wielkiej improwizacji, więc jedni improwizują lepiej, a inni gorzej.
Nie darzyłem mojej matki miłością dziecięcą, gdy już byłem starszy, myślę, że jej nienawidziłem, obarczałem winą za to, że jestem do niej podobny, w zasadzie identyczny. Ten błąd popełnia się często, a przecież nie jesteśmy kopiami swoich rodziców. Trudno jest jednak uwolnić się od pewnych nawyków, tym bardziej dawnej, gdy nie myślało się jakoś specjalnie nad tym, jak pomagać młodym ludziom w przestrzeni ich głowy.
Moja zmarła matka nie była mistrzynią kuchni, ale miała swoje dania popisowe, których smaku nikt nie potrafi powtórzyć. Jej ogórki kiszone smakowały strukturą lata, gdyż tak właśnie dobierała proporcje składników. Oczywiście, gdy wyszły kapcie, to wpadała w rozpacz, a ja razem z nią. Gdy wyszły kruche, to mieliśmy szansę na chwile radości.
Stefanka mojej zmarłej matki była najlepszym ciastem, jakie kiedykolwiek jadłem. Herbatniki maczane w kawie, krem z kawy, który ciężko było ubić, więc gdy proces szedł nie po jej myśli, to wpadała w rozpacz, a ja razem z nią. Gdy wszystko w rezultacie udało się złożyć jak puzzle w taki malutki murek, to mieliśmy szansę na chwile radości. To było ciasto świąteczne, nigdy nie wydarzało się w codzienności.
Nie byliśmy rodziną majętną, więc czasem moja zmarła matka robiła kotlety z konserwy turystycznej. Ich nie lubiłem, gdyż w smaku przypominały lichą strukturę naszej rzeczywistości. Ale już placki ziemniaczane mojej zmarłej matki to było mistrzostwo świata. Oczywiście, o ile wyszły, bo jak nie wyszły, to wpadała w rozpacz, a ja razem z nią. Podobnie było z kotletami mielonymi. Gdy były miękkie jak poduszki, cieszyliśmy się ich magicznym smakiem. Gdy wyszły twarde, to wpadaliśmy w rozpacz. Powody rozpaczy mojej zmarłej matki były prozaiczne. Mam wrażenie, że chciała, żeby wszystko było idealne, a tak w zasadzie nigdy nie jest, dlatego tak łatwo o rozpacz. Rzadko rozpaczała w przypadku żeberek, gdyż zazwyczaj wychodziły dokładnie tak, jak trzeba i nigdy nie znalazłem tego smaku nawet w tych restauracjach, które mają mnóstwo gwiazdek. Moja zmarła matka najpierw je gotowała, po czym podpiekała w naczyniu żaroodpornym. Nie wiem, w jaki sposób je przyprawiała, ale smakowały jak wszechświat.
Moim ulubionym daniem mojej zmarłej matki były bułki z odzysku. Piramidki powstawały w sposób bardzo misterny. Na czerstwą bułeczkę szło masło, później kiełbasa, na kiełbasę pomidor, cebula i na końcu ser. Najprawdopodobniej w wielu domach ludzie jedli i nadal jedzą takie proste zapiekanki, które można też zrobić w wersji wegetariańskiej, bez udziału kiełbasy.
Zrobiłem sobie takie, mam dwie wersje, z szynką i bez szynki, obie smakują tak samo dobrze, ale żadna z nich nie jest bułką z odzysku mojej zmarłej matki. Może chodzi o keczup, który kiedyś był inny, może o kiełbasę, gdyż nie pamiętam, jaką wybierała do swoich kulinarnych inspiracji. Może o ser, może o coś jeszcze. Nie potrafię powtórzyć smaku bułek z odzysku mojej zmarłej matki.
Robiła je w blaszce, którą wstawiała do piekarnika, który nigdy w naszym domu nie działał tak, jak trzeba. Ja zrobiłem je w naczyniu żaroodpornym, więc może tutaj również tkwi różnica, choć mam piekarnik, który również nie działa tak, jak trzeba. U nas nigdy nic nie działało tak, jak powinno, a mimo to trwało. Gdy moja zmarła matka wpadła na pomysł, żeby na moją pierwszą komunię świętą zrobić gołąbki, to wpadała w rozpacz co chwilę, gdyż przypalały się jej liście kapusty. Kiedyś zrobiła ciasto w prodiżu, ale zapominała dodać proszku do pieczenia, więc wyszedł nieskończony jak kosmos zakalec. Rozpacz mojej zmarłej matki nie miała granic z powodu tego ciasta.
Teraz nie ma matki, nie ma smaków z dzieciństwa, rozpacz jest nadal, ale inna. Gdy moja zmarła matka przygotowywała bułki z odzysku, co do których była pewna, że wyjdą, bo zawsze wychodziły tak samo dobrze, była przez chwilę naprawdę szczęśliwa.
Gdy je jadłem, to chyba też byłem.
Komentarze
Prześlij komentarz